Opolszczyzna potrafi zaskoczyć i ma sporo niezwykłych miejsc, które mimo iż nie są znanymi atrakcjami turystycznymi przyciągają wielu odwiedzających. Taki urok mają dwa młyny, oddalone od siebie raptem o około 4 kilometry. Oba odwiedzone przez nas wiosną 2023 roku miejsca leżą tuż przy dorzeczu Osobłogi, rzeki wpływającej do Polski z Gór Opawskich po czeskiej stronie, poniżej miejscowości Osoblaha. Rzeka uchodzi do Odry w Krapkowicach, jednym z większych miast położonych nieopodal opisywanych przez nas miejsc.

Pierwsze z nich ukryte jest za lasem, przez co jest jeszcze bardziej tajemnicze i interesujące. Las, dzieci i pies to zawsze udana wyprawa !

Celem tej wyprawy, przez piękny las, przez który malowniczo wije się Osobłoga był Kompleks Młyński Amerykan, a raczej jego ruiny, cieszące się dość dużą popularnością, zwłaszcza wśród fanów fotografii.

Mimo, że na budynkach znaleźliśmy napisy: „teren prywatny”, to spotkaliśmy tu całkiem sporo osób, w tym grupę robiącą sesję zdjęciową w stylu PRL. Sceneria miejsca jest wręcz idealna do różnego rodzaju sesji zdjęciowych.

Ruiny stanowią pozostałości po zabytkowym młynie, spichlerzu i budynku mieszkalnym dla pracowników młyna, przy którym znajdowały się ogród, obora i piekarnia, zaopatrująca w pieczywo okolicznych mieszkańców.

Inwestorem i założycielem „Amerykana” był hrabia Eduard Georg Maria von Oppersdorff, natomiast źródła nie podają kto był architektem kompleksu. Budynki przemysłowe zostały wzniesione w stylu wczesnego renesansu florenckiego, co w tym rejonie jest niezwykle unikatowe i swoją architekturą nawiązują do pałacu Rucellai we Florencji. Bardzo podobnym budynkiem do Amerykana jest spichlerz nad Narwią znany bardziej jako Twierdza Modlin.

Cóż, Hrabiego Eduarda nazywanego Hrabią „Edim” było na to wszystko stać! Był on niezwykle majętnym człowiekiem, właścicielem m.in. Zamku w Głogówku. Do niego należały też Pisarzowice wraz z ziemiami nad Osobłogą.

Hrabia Edi był światowym człowiekiem i tak jak My – podróżnikiem 🙂 My jeszcze nie byliśmy w USA, ale Hrabia (i to w XIX wieku), TAK! Przebywając tam zafascynował się amerykańskimi nowoczesnymi młynami i piekarniami, a ich ideę postanowił powielić na swoich ziemiach, budując tu młyn i piekarnię na wzór amerykańskich. W młynie wodnym siłą napędową była rzeka Osobłoga, zaś alternatywą było parowe źródło zasilania na czas niskiego stanu wody.

Kompleks młyński powstał najprawdopodobniej w latach 30-40 XIX wieku, ale inne źródła mówią dopiero o 1875 roku (Hrabia Edi zmarł w 1889 r.) Rozwiązania stosowane w piekarni i młynie miały odciążać rolników od żmudnych i monotonnych prac przy mieleniu i transporcie zboża. Nowoczesne zdobycze techniki wykorzystywane w kompleksie, ze zmechanizowanymi, automatycznymi młynami z maszynami parowymi rzeczywiście odciążały ludzi.

Podobno jednak, wypiekane w ten sposób pieczywo miało słabą jakość i zwyczajnie nie smakowało ludziom. Kiedy chłopi z okolicznych wsi (Rzepcze, Pisarzowice, Brożec, Jarszowice, Ściborowice, Nowe Kotkowice, Biedrzychowice, Zawada i Chudoba) zaczęli odmawiać przyjmowania chleba, sprowadzone zza wielkiej wody maszyny stanęły, a budynki młyńskie zaczęły świecić pustkami.  Już wtedy budynki zaczęły popadać w ruinę.

W 1930 r. hrabia Wilhelm Hans von Oppersdorff sprzedał „Amerykana” wraz zabudowaniami kupcowi i właścicielowi sklepu z narzędziami rolniczymi – Piusowi Janocha ze Starych Kotkowic, który zamieszkał w niedalekich Pisarzowicach. Już wtedy młyn z zabudowaniami stał się celem niedzielnych wycieczek okolicznej ludności.

Po II Wojnie Światowej cały Śląsk, w tym również Pisarzowice zajęli Rosjanie, którzy znęcając się nad Piusem Janochą doprowadzili do jego śmierci.

Młyn odziedziczył jego bratanek Johann Janocha, a jego starszy brat Joseph przejął okoliczne łąki i pola. Joseph przerobił starą, hrabiowską piekarnię na chlewy i stajnie, w których hodował krowy, konie, świnie i drób. W ten sposób w miejscu młyna powstało małe gospodarstwo rolne.

Część zabudowań wykorzystywały władze komunistyczne, zaś budynki magazynowe z długą rampą wykorzystywała na magazyn broni polska armia. Na miejscu kwaterowała kompania polskiej armii. W latach ’60 władze urządziły tu punkt poboru podatków w naturze, które miejscowi rolnicy zmuszeni byli oddawać państwu. Nieco później budynki wykorzystały Zakłady Przemysłu Skórzanego „Otmęt” na magazyny skóry i obuwia. Później obiekty opuszczono, na skutek czego zaczęły popadać w totalną ruinę. Dziś ich właścicielem jest osoba prywatna, a imponujące niegdyś budynki to tylko ciekawe ruiny – jak się okazuje wciąż przyciągające licznych turystów.

Pochodziliśmy, polataliśmy dronem, pies wlazł w każdą dziurę, dzieci z resztą też. Zrobiliśmy z milion zdjęć, no i dzieci zgłodniały.

Co wymyśliła wtedy Milusiowa mama? Aby odwiedzić kolejny młyn! I to jaki! Wybraliśmy miejsce, w którym dobrze i niedrogo można zjeść napawając się przyrodą i ciszą wokół, a mianowicie Wiatrak  w Łowkowicach – jedyny z zachowanych w dobrym stanie młyn w typie holenderskim na Śląsku Opolskim, pochodzący z 1868 roku.

Obecnie znajduje się tu niewielka baro-kawiarnia z pysznym i niedrogim jedzeniem. To idealne miejsce na rodzinny wypad, które po prostu warto odwiedzić. W środku na dole jest bar, na górze sala ze stolikami i krzesłami na większe uroczystości. Są stoliki na zewnątrz, a wokoło cisza, spokój, pola, zieleń, kwiaty. To idealne miejsce na prawdziwy odpoczynek !

Dawniej na parterze młyna znajdowały się pomieszczenia mieszkalne: sień, izba i spiżarnia, a górne kondygnacje przeznaczone były na urządzenia młyńskie. Po dziś dzień do wiatraka od strony zachodniej przylega jednokondygnacyjna przybudówka. Obiekt zagospodarowany przez prywatnego właściciela jest odrestaurowany i nie niszczeje. Teren jest bardzo zadbany i chętnie odwiedzany, zarówno przez mieszkańców pobliskich miejscowości jak ludzi z daleka. Spotkaliśmy tu zarówno grupkę starszych pań, które przyjechały tu na kawkę na rowerach (Miluś oczywiście je zauroczył), jak i grupkę motocyklistów z Czech.

Zjedliśmy tu (naprawdę tanio) nuggetsy i frytki, mąż postawił mi majówkowe piwko i pyszną kawę. Pies biegał po polach, ja robiłam mnóstwo zdjęć, Grzesiek latał dronem, dzieci zajadły lody. Wszyscy nawdychali się świeżego powietrza, naładowali bateryjki i można było wracać do domu.

Stąd do Opola raptem 30 kilometrów !