Kastracja psa to niełatwa decyzja, której bałam się podjąć, mimo że nasza Pani weterynarz zabieg doradzała od czasu ukończeniu przez Milusia roku.

Ja, jak matka kwoka chroniąca swojego pisklaka, miałam oczywiście mnóstwo obaw. Po co poddawać go pod skalpel: nie jest ani agresywny, ani specjalnie „kopulujący”, jest grzeczny, nie załatwia się w domu, w ogóle jest typem: ”do rany przyłóż” i „wszelkie rany wyliż” 🙂 Ostatecznie jednak argumentacja lekarzy mnie przekonała, a właściwie

dwie najważniejsze w mojej ocenie korzyści wynikające z zabiegu kastracji:

Pierwsza to zmniejszenie ryzyka chorób! Według lekarzy kastracja znacząco obniża ryzyko wystąpienia niektórych chorób u psów, takich jak nowotwory jądra, gruczołu krokowego, układu moczowego czy niektóre choroby przenoszone przez kontakt płciowy. Tego za wszelką cenę chciałabym uniknąć!

Druga to zmniejszenie silnego popędu płciowego. Pies (trochę podobnie jak człowiek, ale ponoć bardziej) cierpi odczuwając silny popęd płciowy nie mogąc go zaspokoić. Co to za przyjemność, gdy idąc na spacer, teoretycznie wszystkie suczki dookoła ma „na wyciągnięcie łapy”, wszystkie mu ładnie pachną, na dodatek część z nich właśnie ma cieczkę. Pies odczuwa w tym momencie mega silną potrzebę kopulacji, a właściciel mu tego zabrania. Takie odciąganie od potencjalnej partnerki, której pragnie „tu i teraz” musi być okropne, na a ile można chcieć a nie móc? I jak to znieść przez całe życie? Najlepiej zredukować poziom hormonów płciowych i ograniczyć odczuwanie takich silnych bodźców. Kastracja łagodzi popęd i pies nie męczy się z tymi wszystkimi nęcącymi go ze wszystkich stron zapachami.

Mnie te dwa argumenty przekonały. Uznałam, że korzyści z zabiegu, który wykonaliśmy w 14 miesiącu życia Milusia, będą większe niż straty. Czy tak będzie? Życie pokaże.

Raptem dwa tygodnie po zabiegu i obserwacji jego zachowania mam sporo spostrzeżeń.

Dwa dni po zabiegu były naprawdę ciężkie, a pierwsza noc zupełnie nieprzespana. Miluś praktycznie nie wstawał, a jak już wstał to nie umiał się położyć, widać było, że cierpi, nie miał apetytu, nie chciał pić, ani wyjść siku, dziwnie pachniał, ale to wszystko podobno normalne. Otoczony miłością i ciepełkiem przetrwał te najgorsze chwile! Drugiego wieczora oczywiście już go bardzo interesował nałożony kołnierz, którym bez problemów dosięgał sobie w okolice wyciętych klejnotów (a wyglądało jakby nadal tam były). Niestety kołnierz miał ostre brzegi i zamiast go chronić – podrażnił sobie mocno te okolice. Musiałam z nim biec do weterynarza aby coś zaradził, ale w międzyczasie opatentowałam nowy model kołnierza oklejając dotychczasowy folią bąbelkową. Mój pomysł jakoś nie przypadł mu do gustu – ciężko mu było zwłaszcza pić z miski, a zaczął pić naprawdę dużo!!! A jak pić, to i sikać. Kiedyś “podsikiwał” każdy murek, każdy krzaczek, każde drzewko, sikał z 15 razy na jednym spacerze, albo i więcej. Teraz sika raz a porządnie. Po wyjściu na dwór potrafi sikać przez pół minuty 🙂 nie wiem gdzie on to mieści, ale fakt faktem: potrafi długo wytrzymać.

Tutaj już zemsta na kołnierzu 🙂

Widząc niezadowolenie Milusia, pomysłowa Milusiowa mama wymyśliła inny sposób odseparowania puchatej głowy od reszty ciała – używając związanej na końcach poduszki – rogala, która Milusi towarzyszyła zwykle w podróżach samochodem. Cóż, przynajmniej było mu mięciutko i już niczego sobie nie podrażniał. Miny ludzi spotykanych na spacerach: bezcenne! Każdy chyba widział bernardyna z beczułką na szyi, ale czy ktokolwiek widział psa z rogalem z Elsą i Anną?

Pani weterynarz też się uśmiała widząc go w tej poduszce i stwierdziła, że Miluś to niezły agent i za tą damską podusię na pewno jest na mnie obrażony. Obrażony był – to fakt, ale głównie dlatego, że podrażniając sobie co nieco kołnierzem musiał dostać kolejny zastrzyk ze sterydem, no i dodatkowe ubranko, w którym wyglądał jak dzidziuś w śpiochach. Spójrzcie jakie biedactwo 🙁 ale najważniejsze, że podany na czas lek i ubranko szybko pomogły!

Trzeciego dnia było już prawie dobrze i wszystkie kołnierze poszły w odstawkę. Wróciły spacery i apetyt. Trzeba przyznać, że powiedzenie, “goi się jak na psie” jest trafione. Jednak żeby nie było, są też

wady wynikające z zabiegu kastracji

U niektórych psów kastracja może prowadzić do zmian w zachowaniu, ja już takowe obserwuję:

– Miluś stał się nagle większym leniuszkiem (chętniej wyleguje się w legowisku, a przed zabiegiem nie uleżał w nim w spokoju ani minuty).

Podobno, charakter psów po kastracji łagodnieje, u nas jakby wręcz odwrotnie, bo czy można być jeszcze bardziej łagodnym?

– Zrobił się z niego większy szczekacz! Dotąd prawie w ogóle nie szczekał (zwłaszcza na spacerach, względem innych psów był bardzo towarzyski i pozytywnie nastawiony, nie szczekający). Teraz „obszczekuje już z daleka inne psy, jakby czuł zagrożenie, albo chciał wykrzyczeć “Hej ja tu idę!” W domu też trochę szczeka – miejmy nadzieję, że nie wtedy gdy jest sam, bo zrobił się dość strachliwy.

– Nie chce wychodzić na dwór, jakby się bał, jakby czuł, że znowu pójdzie do weterynarza, ale jak już wyjdziemy – bryka na szczęście jak dawniej.

Niektóre psy mogą stać się mniej aktywne lub przybierać na wadze. Jesteśmy świeżo „po” ale już zaobserwowałam u naszego Milusia, dotąd raczej niejadka, wilczy apetyt. Dostając miseczkę z mokrą karmą – znika w mig i musi dogryźć suchą i popić sporą ilością wody. Przed kastracją nie zauważyłam zbytniego zainteresowania miskami i ich zawartością. Zobaczymy jak będzie dalej. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. W sobotę byliśmy już na Rodzinnym Dog Trecking’u i bez problemu przebiegliśmy 2,5 km trasę wokół jeziora !

@milusiowa_mama Rodzinny #dogtrekking za nami. Nasz #dreamteam wystartował i dał radę! Malina okrążona‼️#czas całkiem niezły! Była #moc #energia #lovemydog #dog #love #run #running #bieg #jezioro #maltipoo #wearethechampions ♬ The Final Countdown (Originally Performed by Europe) [Instrumental Version] – Hit The Button Karaoke

Także po kastracji: forma jest, energia jest, apetyt jest ! Jest dobrze !

ale pamiętajcie: